Małe dzieci a nauka języków obcych
Dziś chciałabym poruszyć temat wpływu nauki języków obcych najmłodszych dzieci na rozwój ich rodzimego języka. Czy Waszym zdaniem powinno się uczyć malutkie pociechy języka „od kołyski”? A może poczekać aż rozwinie się ich rodzimy język? Oczywiście, ma to zarówno swoje wady, jak i zalety.
Warto zauważyć, że niektórzy naukowcy uważają, że ciągłe mówienie do dziecka wyłącznie w języku obcym może powodować u nich problemy emocjonalne, ponieważ dziecko zdaje sobie sprawę, że, na przykład, „I love you” nie znaczy tyle samo, co „kocham Cię”, ponieważ dla matki (ojca, babci, wujka) jest to język wyuczony, nie ojczysty. Oczywiście rodziny mieszane nie mają już tego problemu. Jeśli na przykład tata jest Anglikiem i mówi do dziecka po angielsku, a mama Polką i mówi po polsku, nie powinno to stanowić dla dziecka kłopotu, ponieważ wie, że to, co płynie z ich ust jest szczere i prawdziwe. Należy znaleźć złoty środek.
Zupełnie inaczej wygląda fakt nauki dzieci pojedynczych słów i rozgraniczenie czasu nauki i rozmowy z dzieckiem w obu językach.
Ważne jest to, że istnieją czasem przeciwwskazania do nauki języka obcego. Załóżmy, że dziecko ma problem z wymawianiem przedniojęzykowego [t]. Jeśli będziemy z nim ćwiczyć angielski, nie złapie położenia [t] w języku polskim, zamiast tego zacznie używać międzyzębowe angielskie t (wydaje mi się, że w angielskiej fonetyce zapis powinien wyglądać tak [?], jeśli nie, proszę o poprawienie mnie), na przykład w takich wyrazach, jak „the”. Nauczenie się rozróżniania tych głosek u (również na przykład) dwulatka jest zbyt skomplikowane. W takiej sytuacji najlepiej poczekać aż dziecko nauczy się wymawiać najpierw to ojczyste [t].
Bardzo chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat.
Bardzo ciekawy problem, niestety, również skomplikowany. Co do pierwszej części, uważam, że z tymi problemami emocjonalnymi naukowcy lekko przesadzają. Nauka dwóch języków jest na pewno bardzo dobra zarówno dla późniejszych zdolności językowych dziecka, jak i dla ogólnego rozwoju tegoż. Należy jednak robić to „z głową” najlepiej przy pomocy doświadczonych metodyków. Znam przypadki, gdy z takiego dwujęzycznego uczenia zamiast dziecka bilingwalnego wyrósł osobnik nie mówiący poprawnie w żadnym ze znanych mu języków. W tej materii osobiście polecałbym fachowców – nauczyciela języka i psychologa, ew. logopedę.
Droga Autorko, dziecko łapie wymowę dużo łatwiej, więc jest to jedyny okres w życiu człowieka,gdy może nauczyć się dwóch języków w sposób idealny (oba języki będą pierwszymi). Później aparat mowy „zastyga”, traci swą elastyczność i nikt nie ma już szansy nauczyć się obcego języka jak swojego. Po prostu takie warunki fizyczne.
Jeszcze na temat litery „t”. Otóż w języku angielskim akurat jest to litera wymawiana niemal identycznie, jak w polskim. Znak, który podajesz /?/, to jeden z wariantów wymowy głoski zapisywanej „th” – wariant bezdźwięczny, jak w słowie „thick”. drugi wariant /?/ dźwięczny, jak w słowie „they”. Samo „t” można wymawiać tóżnie: inaczej będzie w „tea”, inaczej w „tree”, a jeszcze inaczej w „question”. Jeśli dzieckiem zajmie sioę dobry nauczyciel, to myślę, że opanuje ono te niuanse dużo lepiej i szybciej, niż dorosły.
Pozdrawiam i zapraszam na moją stronę:
http://zugaj.bloog.pl
@Andriusza.. trochę na ten temat wiem, jestem na drugim roku logopedii 🙂
i tak, o te warianty fonetyczne mi chodziło. Dzięki 🙂
Hmm. Gdybym miała teraz jakieś małe dziecko „na stanie” i partnera polskojęzycznego, to na pewno odpuściłabym naukę języka „od kołyski”. Na początek postawiłabym na język ojczysty. Teraz już trzylatki w przedszkolach uczą się np. angielskiego i świetnie im idzie – w tym wieku wszystko z powodzeniem chłoną.
Jakoś nie wyobrażam sobie ściągania do domu nauczyciela i psychologa/logopedy do małego berbecia, żeby go języków uczyć…
Ja może z punktu widzenia tego dziecka napiszę…
Ja się uczyłam angielskiego od czwartego roku życia. Nie była to nauka sama w sobie, po prostu osłuchanie, jakieś piosenki, wierszyki. Uczyła mnie Mama z podręcznika dla dzieci. Pozwoliło mi to zdobyć podstawy angielskiego, które normalnie dzieci zdobywają dopiero w szkole. Równolegle osłuchiwałam się z niemieckim (w telewizji i na wakacjach). Nie wiem, czy to dlatego, ale do teraz potrafię poprawnie zapisać nawet nieznane słowa we wszystkich językach, których się dotąd uczyłam. Generalnie nieźle idzie mi pisanie i rozumienie tekstu pisanego, mówienie i rozumienie mowy dużo gorzej.
Dla porównania, mój Mężczyzna miał kontakt z angielskim mówionym w TV od tego samego wieku co ja – i on z kolei mówi i rozumie świetnie, z pisaniem gorzej.
Podsumowując, sądzę, że osłuchanie dziecka jest bardzo dobre, ale primo, nic na siłę, secundo, należy kłaść nacisk na wszystkie obszary wiedzy, żeby nie rozwinąć nadmiernie jednej z umiejętności językowych.
Filolożko, literówka Ci się wkradła do drugiego akapitu („mówi po polski”).
o, dziękuję 😉
Najlepiej uczyć niemieckiego 😀 .
Ogólnie twarda wymowa, a jedyne szaleństwa to umlauty czy tzw. „Ich-Laut”.
Temat dawno poruszany, ale chciałabym dorzucić coś z punktu widzenia nauczyciela języka angielskiego.
Co do problemów emocjonalnych dziecka, to nie jest dla dziecka komfortowa sytuacja, jeśli rodzic mówi do dziecka po angielsku, a z wszystkimi z otoczenia po polsku.
Mimo że znam język angielski, nie podjęłabym się uczenie własnego dziecka, tym bardziej, że nie jestem „native -speaker’em.” Raczej chodziłabym z dzieciątkiem na zajęcia metodą Helen Doron, ciekawa i skuteczna metoda przeznaczona dla dzieci o 1 do 14 roku życia. Wiem, bo uczyłam tą metodą przez 10 lat. 🙂
Co do wymowy, dzieci mają niesamowity słuch muzyczny, który niestety zanika około siódmego roku życia. Dzięki tej umiejętności są wstanie nauczyć się dowolnego dźwięku i nie sprawia im to wielkiej trudności. Przykład z zajęć dla 3-latków, słowa tree,free,three wymawiane poprawnie, bez wysiłku i zastanawiania się czy użyto poprawnego dźwięku. Co dla niektórych dorosłych jest sprawą nie do wykonania.