Walka z językiem internetowym?

Od pewnego czasu zastanawiam się, czy warto walczyć z językiem internetowym, bo chyba można już tak to zjawisko nazwać. Totalna ekonomizacja, skrótowce, skróty, brak znaków diakrytycznych i interpunkcyjnych. Dodatkowo, zamiast słów, emotikony. Czy powinniśmy to zwalczać? Czy zostawić, żeby, drogą naturalną, się rozwijało?

Wydaje mi się przede wszystkim, że owa walka nie ma sensu. I tak nie pomoże, a na zasadzie zakazanego owocu będzie rozwijać się jeszcze intensywniej. Zawsze będziemy mieć do czynienia z ludźmi, którzy i tak będą się wyłamywać. Co prawda, średnia wieku takich ludzi wynosi 15, 16 lat, ale koniecznie musimy wziąć pod uwagę to, jak liczne grono internautów stanowi ta grupa wiekowa.

Jestem zdania, że każda naturalna forma rozwijania się języka jest w porządku. A innej, niż naturalna nie możemy się tutaj doszukiwać. Uważam jednak, że czasem pewne odmiany języka internetowego, bo chyba mogę to tak nazwać, przechodzą wszelkie pojęcie. I mowa tutaj o zabawach językowych takich jak: „koffam Ciem”, „jush”, czy „s4r1o”. Niestety, ale z taką paplaniną nie pogodzę się nigdy. A co gorsza, z celowymi błędami ortograficznymi.