Zarobki nauczycieli…
Chciałabym sprowokować dyskusję na temat zarobków nauczycieli. Nie piszę w tym wypadku tylko o polonistach, o wszystkich innych również. Niestety nauczyciele języka polskiego mają w porównaniu do belfrów z języków obcych, o tyle problem, że nie mogą sobie „po godzinach” dorabiać w szkołach językowych.
Pragnę zauważyć, że etat nauczyciela to 18h w tygodniu. Pierwsza myśl – jak mogą chcieć zarabiać więcej, skoro mają niecałe pół standardowego etatu. Prawda. Ponadto, pani doktor z dydaktyki języka polskiego, powiedziała nam kiedyś na zajęciach, że Związek Nauczycielstwa Polskiego nie chce pozwolić na to, aby ten etat przewidywał większą ilość godzin. W takim razie nie powinniśmy rozumieć narzekania nauczycieli. Jak mogą chcieć zarabiać tyle, co przeciętny „biurkowiec” w 40 h/tydzień. Tyle, że kij zawsze ma dwa końce. Jaki wpływ na decyzje ZNP ma przeciętny kontraktowy nauczyciel? Żaden.
Kolejna sprawa. Wolne dwa miesiące wakacji, dwa tygodnie ferii zimowych, święta Bożego Narodzenia, święta Wielkanocne, Dzień Nauczyciela i parę innych. To prawda. Gdzieś na jakimś forum wyczytałam, że nauczyciele to lenie i nieudacznicy, bo nikt ambitny nie wybrałby zawodu z tak dużą ilością wolnych dni. Co za brednie! Jakby nie patrzeć, człowiek po ośmiogodzinnej pracy biurowej zwykle nie „odrabia pracy domowej” do późnych godzin wieczornych. A czy za to nauczycielom płacą? Nie!
Jeszcze coś. Płaca nauczyciela płacy nauczyciela nierówna. Mamy przecież cztery stopnie: stażysta, kontraktowy, mianowany i dyplomowany. Im wyżej na tym szczeblu, tym zarobki wyższe. Z drugiej zaś strony, często młodym nauczycielom „obcina się skrzydła” jeśli chcą się piąć po szczeblach edukacji. Pomijając już fakt, że między pierwszym, a ostatnim tytułem potrzeba co najmniej dziesięciu lat.
I ostatni argument. Czy wykształcony nauczyciel powinien zarabiać tyle, co pani po podstawówce w Tesco przy kasie? Gwoli ścisłości, właściwie ilu jest nauczycieli, którzy popołudniami w ten właśnie sposób dorabiają?
Mam nadzieję, że ten wpis jest w miarę obiektywny. Czekam jednak na opinie.
kiedyś, żeby być dyplomowanym, trzeba było mieć 20 lat stażu!
Trochę nie na temat 🙂
Mam znajomą, która skończyła rok temu historie. Dostała prace w szkole jako nauczycielka.. angielskiego (tata zaprzyjaźniony z dyrektorem szkoły). Umowa o pracę miała podpunkt w którym była mowa o tym, że za kilka miesięcy ma zdać certyfikat z angielskiego, bo inaczej nie przyjmą jej na etat. Nie zdała certyfikatu, bo ma dysleksję, a egzaminatorzy nie przyjęli jej papierku. Wywalili ją na szczęście ze szkoły. Nie zmienia to faktu, że przez pół roku dzieci w podstawówce były uczone angielskiego przez panią z dysleksją, bez certyfikatu potwierdzającego znajomość języka.
Dostawała 1200 netto. Za co?
Dopóki to się nie zmieni, to chyba nic się nie zmieni w kwestii poruszonej wyżej.
@Baruch, to prawda… Co jeszcze bardziej degraduje nauczycieli w polu awansu…
@Paweł… No tak, masz rację, jednak takie sytuacje zdarzają się naprawdę rzadko…
dodam taki fakt, że mam znajomą polonistkę, która ukończyła studia (5 mgr) i szuka pracy w szkole w Lublinie, bo tam mieszka. No i okazuje się, że potrzebują wszystkich nauczycieli oprócz polonistów 😛
tego nie chciałam wiedzieć 😉 😛
Stanowisko nauczyciela polonisty nie jest tak wyeksponowane jak anglisty, poza tym każdemu wydaje się, że dobrze mówi i pisze po polskiemu. Z pisaniem po polsku już gorzej. Nie jestem autorytetem w kwestiach pisania po polsku i nigdy nim nie będę, ale od 10 lat uczę ludzi i powiem jedno – dopóki reformy szkolnictwa będą miały na celu wyłącznie szum medialny, żądania płacowe związków zawodowych i zachowanie stołków, dopóty sytuacja będzie jaka jest: korystna dla nauczycieli prywatnych. Tu niestety polonistów jest niewielu.
Z nauczycielami jest jak z lekarzami – zwykle utrzymuje ich państwo, więc nie mają co liczyć na godziwe pieniądze, choćby nie wiem jakimi fachowcami byli; z drugiej strony nawet najgorsze mendy nie muszą się specjalnie bać o pracę – słowem, czy się stoi czy się leży, kasa się należy. I dopóki prywatne szkolnictwo się porządnie nie rozwinie, nauczyciel nie ma co liczyć na kokosy – państwo czasem da podwyżkę, ale systemu dającego naprawdę wielkie możliwości na pewno nie stworzy.
Prezpraszam – ale czytam tu bzdury. Jestem inżynierem – kobietą. Z wieloma uprawnieniami, ukończonymi skzoleniami i niejednego mężczyznę wprawiam w podziw swoimi praktycznymi umiejętnościami technicznymi. Dodam, że władam 3 językami obcymi, rosyjskim, niemieckim i angielskim, w tym mam umiejętności biegłego władania angielskim – potwierdzone certyfikatem CPE. Mimo to, zarabiam srednio 1200 złotych netto mniej aniżeli panowie po fachu – a moja pensja równowazy się pensji podstawowej nauczycielek koleżanek i kuzynek, z tą różnicą, że ja pracuje średnio 66 godzin tygodniowo, z czego za 40 godzin mam płacone. Żadnych dodatkowych benefitów. Nadwyrężam nie tylko głos (pracuję w hałasie), ale i cały swój organizm. Efekt jest taki, że wolalabym mieć tyle wolnego, mniej godizn pracy i kasę – którą i tak mam równą nauczycielskiej.
Proszę Pani, nie mam pojęcia co to, co Pani napisała ma wspólnego z tematem dyskusji. Po pierwsze, dlaczego sądzi Pani, że są to bzdury? Po drugie, bez obrazy, ale skoro ma Pani takie wykształcenie, to widocznie nie postarała się Pani o tę pracę wystarczająco, ponieważ bez wątpienia zasługuje Pani na zdecydowanie większą płacę. W dzisiejszych czasach z takim wykształceniem zarabia się więcej.
Nie wiem co ma na celu to istne przechwalanie się swoimi umiejętnościami. W dzisiejszych czasach żaden nauczyciel nie ma tylko studiów i mogę zagwarantować, że duża ich część zna języki obce i ma kilka dodatkowych fakultetów.
A skoro wolałaby Pani być nauczycielką, proszę nią zostać. Obecnie wystarczą 2 lata studiów podyplomowych.
Pozdrawiam.
To, co napisałeś, jest dla mnie tak absurdalne, że aż nie chce mi się odpisywać.
No dobrze, czyli jednak muszę się wypowiedzieć 🙂
To, że możesz się odnieść tylko do jednej szkoły w małej miejscowości sprawia, że to, co piszesz jest niemiarodajne.
Jeśli we wszystkich szkołach byłoby tak, jak wspomniałeś, to racja jest po Twojej stronie. Tak na całe szczęście nie jest. Oczywiście, nauczyciel każdego przedmiotu powinien umieć wykonywać podstawowe działania matematyczne i znać zasady języka polskiego. Kwestia podstaw języka obcego jest sporna (wg mnie powinno się coś tam znać).
Argumenty typu:
źle świadczą tylko o poszczególnych jednostkach. A to odnosi się do drugiego zdania mojej wypowiedzi.
a skąd takie statystyki? liczyłeś?
Kolejna sprawa. Podczas przerw nauczyciele mają DYŻURY na korytarzu przy pilnowaniu uczniów. Jeśli w Twojej szkole tak nie było, to niestety, ale tylko o niej to źle świadczy.
Nie da się sprawdzić prac pisemnych podczas przerw, jeśli są to długie wypracowania. Inna sprawa z testami.
Etat nauczyciela to tak naprawdę jest 40 godzin, ponieważ siedzi w domu i sprawdza klasówki oraz układa inne, poprawia zeszyty, przygotowuje się do zajęć (gdybym ja mogła decydować, kazałabym nauczycielom siedzieć w szkole od 8 do 16. Niech w tym czasie sprawdzają klasówki i układają sprawdziany). Oczywiście mówię tu o dobrym nauczycielu. Praca bardzo wielu pozostawia wiele do życzenia.
Najgorsi są nauczyciele z czterdziestoletnim stażem, bo tacy rzeczywiście uważają, że nikt ich już ze stanowiska nie „zepchnie” i mogą kompletnie nic nie robić. Zresztą, dopiero po 1998 roku zaczęto POWAŻNIE przygotowywać do zawodu nauczyciela.
No i jeszcze kwestia wakacji. Jak to sobie wyobrażasz? żeby wakacje nie były płatne? a co z rodzinami, które nauczyciele muszą utrzymać? Już nie mówię, że muszą utrzymać siebie 🙂
A to 500 zł, o których wspomniałeś to właśnie ten absurd. Aby zostać nauczycielem należy skończyć pięć lat studiów (w przypadku podstawówki i gimnazjum można być w trakcie studiów magisterskich, jeśli ma się już ukończone licencjackie). Potem przez kolejne 10 lat się uczyć i przygotowywać do awansu zawodowego. W tak zwanym międzyczasie użerać się z uczniami naprawdę różnego pokroju. Dodatkowo, uczestniczyć we wszystkich wywiadówkach, konferencjach, zorganizowanych wyjściach, zorganizowanych w szkole imprezach, wycieczkach szkolnych no i stać na tych nieszczęsnych dyżurach i odpowiadać za to, żeby dzieci się nie pobiły i żeby nikt sobie nic nie połamał. Naprawdę uważasz, że powinno się za to otrzymywać 500zł pensji?
PS dążyć, nie dąrzyć.
Pozdrawiam 🙂
Właśnie skończyłem jedyne gimnazjum w swojej niewielkiej miejscowości (około 6 tys. ludzi) i muszę powiedzieć, że nauczyciele zarabiają zdecydowanie zbyt dużo.
Zacznijmy od tego, że są to osoby w 90% posiadające wiedzę jedynie ze swojego przedmiotu. Zasad poprawnej polszczyzny, jakiegokolwiek języka obcego, historii, czy na prawdę podstaw matematyki (średnia z kilku liczb, czy równania z dwoma niewiadomymi) większość zwyczajnie nie zna i kompletnie się tym nie przejmuje. Ponad to nawet nauczyciele z własnego przedmiotu wiedzą często tylko tyle, ile im jest aktualnie potrzebne. Jeśli zada się pytanie z zakresu liceum to odpowiedź będzie brzmiała najczęściej „Już nie pamiętam, sprawdź w internecie”. Można po tym wywnioskować, że nauczyciele to ludzie mało inteligentni, mało ambitni, a już na pewno niewykształceni.
Drugą sprawą jest krótki etat trwający dokładnie 13,5 h + przerwy, które często są poświęcane na sprawdzanie sprawdzianów, czy kartkówek. Jeśli nauczycielowi chce się pracować to w godzinach szkoły może sprawdzić wszystkie potrzebne prace pisemne. Można więc założyć, że czas pracy to jest to pełne 18 godzin, ale w takim wypadku płaca powinna być obniżona o 55% w stosunku do normalnej (40 h tygodniowo). Ponad to w wakacje nie powinna być płacona całość pensji, a jedynie nikła część (30% ?), którą można wpisać w normalny urlop należący się wszystkim pracownikom.
Poza sprawami, które są jasne i dość czytelne można również dodać to, że w tej pracy odpowiedzialność jest praktycznie zerowa. Są osoby, na które narzeka się przez 40 lat, a one wciąż mają to całkowicie „gdzieś” i nic nie robią, aby opinię o sobie poprawić. Tyczy się to chyba głównie nauczycieli wf’u, plastyki, muzyki itp. Często jednak zdarzają się nauczyciele z kluczowych przedmiotów uczący bardzo słabo i mający duży wpływ na przyszłość młodzieży.
Ogólnie rzecz biorąc nauczyciele powinny mieć wydłużony czas pracy do 40 lekcji tygodniowo i zabrane płatne wakacje. Jeśli jednak wszystko ma już zostać tak, jak jest to ich płace powinny wynosić około 500 zł za miesiąc pracy.
Moje podsumowanie może wydać się absurdalne, ale uważam, że takie rozwiązanie byłoby sprawiedliwe (wiem, że wierzę w cuda, ale dlaczego nie możemy do sprawiedliwości dąrzyć?). Jeśli jednak chodzi o pozostałą część tekstu to widzę tam przede wszystkim gorzką prawdę.
Cóż, sam jestem synem nauczyciela, więc bezpośrednio w temacie się nie wypowiem, bo mogę być trochę stronniczy. Choć inna sprawa, że na godne pieniądze mój tata pracował przez wiele lat poza szkołą, dając korepetycje, czy prowadząc zajęcia w szkołach wieczorowych i niedzielnych.
Chciałbym tylko dać wam pogląd, w szczególności Tobie, Pawle, jak wyglądałaby sytuacja w proponowanych warunkach. Otóż, kto z wykształceniem wyższym, przy zdrowych zmysłach, poszedł by do pracy za 500zł miesięcznie? Przypuszczam, że tylko najwięksi desperaci i ci, których naprawdę nikt nie chce przyjąć do pracy. W efekcie, liczba nauczycieli drastycznie by spadła, osiągając wartość bliską zeru. Wówczas, padła by „darmowa”(*) oświata. Dlatego, ustawodawca nie może zrobić czegoś takiego, chcąc tę oświatę taką utrzymać, bo był by to przysłowiowy „strzał w stopę” i kilka (-naście? -dziesiąt?) punktów procentowych mniej w sondażach.
Dużo wody w rzece upłynie, zanim cokolwiek sensownego w tej kwestii się stanie. I przypuszczam, że będzie to długo po prywatyzacji systemu zdrowotnego i emerytalnego, a także po drastycznym obniżeniu kosztów utrzymania państwa (tzw. „diety” polityków…), więc, można sądzić, że nie nastąpni to nigdy 🙂
(*) „darmowa”, bo przecież każdy podatnik płaci za nią przez całe życie, a nie tylko w latach edukacji swojej/swoich dzieci…
Odniosę się do wszystkich fragmentów Twojej wypowiedzi, ale widzę, że trochę rzeczy zostało wytłumaczonych.
Sytuacja w większości szkół znajdujących się w małych miejscowościach jest podobna. Mam 2 ciotki, które właśnie w takich szkołach uczą (praktycznie na dwóch osobnych krańcach kraju) i widzę, że do swojej pracy podchodzą „na odwal się”. Sprawdziany sprawdzają rzadko, powiedziały mi, że najczęściej w czasie jakiejś lekcji, czy też przerwy. W większych miastach sytuacja jest zapewne trochę lepsza, ale z tego, co wiem też zdarzają się tam gorsze i lepsze przypadki.
Nauczyciel ma w etacie 18 godzin lekcyjnych, co daje właśnie 13,5 godziny zegarowej pracy. Dyżury się oczywiście odbywają, ale tak na oko mogę powiedzieć, że na każdej osobne przerwie jest w nie zaangażowane nie więcej niż 1/4 nauczycieli. Dzięki sprawdzaniu prac pisemnych w domu można właśnie przyjąć, że etat trwa 18 godzin zegarowych (nie 13,5), ale na pewno nie 40. Przygotowanie do zajęć to jakiś mit. Nauczyciele mają po pierwszym roku, może dwóch już wszystko zapisane, a potem jedynie dyktują notatki, lub czytają je uczniom (często spojrzą do notatek, gdy wyleci im jakiś termin).
W sprawie nauczycieli wiekowych się zgadzamy, więc nie ma o czym pisać.
Wakacje to jest 60 dni wolnego, dochodzą jeszcze ferie, czy inne sprawy, więc tak na prawdę nauczyciel pracuje o wiele krócej od innych pracowników, nie patrząc już nawet na ilość godzin dziennie. Płacenie im za te wszystkie wolne dni to zwyczajne oszukiwanie innych pracowników muszących na wszystko cały czas pracować.
Mówiąc o 500 zł miałem już na myśli wypłacanie tej kwoty również w czasie wakacji. Suma jest absurdalna, ale ilość i jakość pracy wielu nauczycieli również. Konferencje to jest raczej rzadkość, 4-5 razy w roku spędzić tam 2 godziny to nie jest straszny obowiązek. Wszelakie wycieczki są najczęściej w czasie pracy, więc to nawet sprzyja nauczcielom, a działa wręcz przeciwnie na uczniów mających najczęściej okienka. Na wycieczki kilkudniowe nauczyciele często zabierają całe swoje rodziny (np. 3 osoby w ramach opieki nad dzięcmi) i za ich wolny czas płaci podatnik. Nie wiem, czy tydzień pilnowania dzieci i przy okazji zwiedzenia kilku miejsc całkowicie za darmo jest gorszą alternatywą od nauczania dzieci w szkole.
P.S. – dzięki zaq poprawę, miałem to słowo sprawdzić w google, ale jakoś zapomniałem i od razu wypowiedź wysłałem 😉
Dzięki za dłuższe rozpisanie się.
Napisałem już trochę o sytuacji w szkole i zarobkach, na które zasługuje większość nauczycieli, ale faktycznie lepiej jest iść już na zmywak do Anglii, czy coś podobnego niż nie robić wiele w szkole i dostawać marne 500 zł, więc teraz przejdę do tego, co trzeba zmienić.
Otóż trzeba skończyć z kłamstwem o darmowej szkole i uczynić ją płatną. Każde dziecko powinno płacić za swoją naukę, ale też w takim przypadku móc czegoś wymagać. Jeśli uczeń płaciłby za naukę spore pieniądze to sam inaczej by do wszystkiego podchodził, a sama szkoła musiałaby sama zadbać o swój interes i zatrudniać jedynie najlepszych nauczyciele, którzy jednak troszkę kosztują. Sytuacja niemożliwa przy obecnej władzy do osiągnięcia, ale jakże piękne marzenie…
Jeśli dziecko płaciłoby z własnej kieszeni, to faktycznie, pewnie zależało by mu na dobrym wykorzystaniu wydanych pieniędzy. Jednak, jak wiadomo, poza Chinami i może jeszcze paroma innymi krajami, dzieci nie pracują, więc i nie mają pieniędzy. W takiej sytuacji, płaciliby rodzice, co jest oczywiste, a dziecko by miało to w dupie i bynajmniej nie motywowało by go to do nauki…
No to ja dziękuję za takie dziecko… Praktycznie każdą młodą osobę można wychować na tyle dobrze, aby ceniła rodzinne pieniądze, a jeśli tego nie robi to głównie wina rodziców.
Poza tym nie byłby to żaden problem. Teraz również rodzice płacą za naukę, ale robią to tak, że dzieci bardzo rzadko o tym pamiętają, a nauczyciele nie muszę się bać o swoją pracę, bo nigdy kasy na nich nie będzie brakować. Jeśli jednak rodzice będą posyłali dzieci to jednej szkoły, a do innej nie to wiadomo będzie, gdzie leży problem i kogo trzeba zwolnić.
@Paweł, ale wszystko, co piszesz, to generalizowanie…
Racja, gdyby rodzice świadomie wybierali szkoły i konkretnych nauczycieli, to byłoby wiele lepiej. A tak jest – na przykład w Skandynawii.
Do Pawła:
Jestem w trakcie studiów na NKJO (sprawdź sobie w Google, jak nie wiesz, co to znaczy), polszczyzna nie sprawia mi problemu, równaniom też dam radę. Mam 21 lat i ciężko pracuję na to, żeby zostać nauczycielką. Jak jesteś taki mądry, to wyobraź sobie, jak wyglądałoby Twoje życie za 500zł miesięcznie. Studiuję jednocześnie 2 kierunki dziennie, do tego pracuję, bo żadne stypendium czy zapomoga mi się nie należy, ponieważ dochód na osobę w mojej rodzinie jest o 12zł za wysoki, żeby dostać jakąkolwiek pomoc. Na NKJO nie mam stypendium naukowego, ponieważ tam ich nigdy nie było, ale w regionie jest to szkoła najlepiej przygotowująca do pracy w charakterze nauczyciela. Muszę się utrzymać, robić praktyki (za które nikt mi nie płaci), kupować książki (które, w przypadku studiowania języków obcych, nie są tanie…) i do tego „wyłożyć kasę” na milion innych spraw, które są ważne. Chcę uczyć ludzi, być przygotowana do uczenia i każdą wolną chwilę poświęcam na udoskonalanie moich umiejętności. To mnie kosztuje nie tylko górę pieniędzy, ale poświęcam też czas, nerwy i nieprzespane noce, żeby być dobrą nauczycielką. A Ty, Mr „Po Co Mi Szkoła Skoro Jest Internet”, chciałbyś całe poświęcenie, jakie trzeba włożyć w zdobycie tego zawodu, sprowadzić do 500zł miesięcznie??? Zastanów się, co piszesz. Jeśli tak źle Ci w Twojej szkole, to się przenieś. Poza tym, jeśli zależałoby Ci na porządnym wykształceniu, to nie narzekałbyś na nauczycieli i ich zarobki, tylko już dawno poszedłbyś do innej szkoły, w której byłbyś pewien, że nauczyciele spełnią Twoje wymagania. Sam sobie odpowiedz na pytanie: ile Ty dajesz z siebie, żeby nauczyć się danego materiału??? Nawet najlepszy nauczyciel nie zdziała nic, jeśli uczeń będzie miał sprawę tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Albo zmień nastawienie, albo lepiej się nie wypowiadaj w tej sprawie, bo Twoje zdanie jest oparte tylko i wyłącznie na jednym przykładzie i nie wnosi nic dobrego do powyższej dyskusji.
Pozdrawiam.
Do Autorki:
Dziękuję za poruszenie tematu:) Mam nadzieję, że nauczyciele jednak będą zarabiać pieniądze adekwatne do pracy włożonej przez nich w nauczanie innych i samokształcenie (które jest tak chętnie głoszonym hasłem, a pomocy ani widu ani słychu…).
Pozdrawiam:))